Niejeden życiowy zakręt za nimi. Nie poddają się jednak smutkowi. Cieszą się każdą chwilą i mimo nie najmłodszego wieku podejmują się nowych wyzwań. Podopieczni poznańskiego Dziennego Domu Pomocy, prowadzonego przez Fundację Akme, pokazują, że jesień życia może być pogodna i wszystko jeszcze może się zdarzyć. Również miłość...
Dzień rozpoczyna się o godz. 8 wspólnym śniadaniem. Później czas na aktywności – od zajęć artystycznych, kulinarnych, po fizjoterapię i gimnastykę. Zawsze jest co robić. Ci, którzy akurat nie biorą udziału w zajęciach, grają w planszówki lub prowadzą, czasem gorące i głośne dyskusje. Do godz. 16 życie toczy się tu pełną parą. Między zajęciami jest czas na opowieść.
Zofia: Jest pięknie, prawda?
Elegancka, pełna wdzięku i czaru. Nie wygląda na swoje 84 lata. Rodowita poznanianka.
– Moje całe życie związane jest z tym miastem. Tu przyjęłam chrzest, komunię, wzięłam ślub… Zawsze jednak ciągnęło mnie do Warszawy, w młodości często słuchałam wspaniałych piosenek o tym mieście. Jedną z moich ulubionych jest: „Warszawa da się lubić” – nuci. – Z mężem często jeździliśmy do stolicy w odwiedziny do krewnych. Czułam się tam wspaniale – wspomina.
Przez wiele lat pracowała w poznańskim Mostostalu w dziale planowania, ma też epizod pracy w telewizji w dziale kadr. Ćwierć wieku temu owdowiała. Nie straciła jednak radości życia. Dumnie stawiała czoła przeciwnościom losu.
– Najgorsza w życiu jest samotność, a ją zaczyna się odczuwać na emeryturze. Nie chciałam siedzieć sama w czterech ścianach. Przychodzę tu chętnie. Człowiek lepiej czuje się w towarzystwie, odżywa. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Ćwiczymy pamięć i uczymy się nowych rzeczy, na przykład obsługi komputera. To ważne, by coś robić – podkreśla. – Całe życie starałam się być aktywna. W czasach „Solidarności” pisałam wiersze. Mocno przeżywałam ówczesne wydarzenia. Wstawałam często w nocy i zapisywałam swoje przemyślenia. To były piękne dni… zresztą dziś też jest pięknie, prawda?
Mirka: czuję, że żyję
Mirka. Lat 67. Wulkan energii. Oczytana, wygadana i zawsze gotowa do działania.
– Co ja tu robię? Kiedy po aktywnym życiu zawodowym, w którym otoczona byłam młodymi ludźmi – wykładałam język niemiecki na poznańskim uniwersytecie – przeszłam na emeryturę, nagle pojawiły się długie samotne dni i jeszcze dłuższe noce… Jestem zbyt towarzyska, by być sama. Muszę być wśród ludzi, tylko wtedy czuję, że żyję! – mówi stanowczo. – Jak wspominam pracę na uczelni? Cudowny czas! Mimo że komuna, mimo że puste półki sklepowe, to się żyło! Studenci byli wspaniali. Do każdego starałam się podchodzić indywidualnie. Wychodziłam z założenia, że nie ma ludzi, którzy nic nie wiedzą. Niemiecki fascynował mnie od dziecka, podobnie jak rosyjski. Wybrałam jednak język naszych zachodnich sąsiadów, bo uznałam, że jest łatwiejszy. Doktorat pisałam z historii literatury enerdowskiej. Wiem, wiem, brzmi dziś to dziwacznie, ale takie były czasy. Jak myśmy się spierali o to czy pisarze, którzy uciekli do RFN-u są jeszcze twórcami enerdowskimi czy już nie... – opowiada.
Do poznańskiego domu zagląda codziennie.
– Dobrze się tu czuję. To moja kolejna życiowa przygoda. Inna, ale równie fascynująca. Tu spotykam ludzi, którzy tak jak ja, potrzebują się wygadać. Tu się cieszę obecnością innych. Nie muszę nikomu imponować... Takie miejsca są bardzo potrzebne. W pewnym wieku, wielu z nas „wypada” z życia. Nagle świat, w którym tyle się działo, pustoszeje, a tyle by się jeszcze chciało zdziałać. I tu dostajemy tę szansę – podkreśla.
Zakochana para: Maria i Tytus
– Opowiadaj, ty zawsze wiesz co powiedzieć – zachęca Tytus z szelmowskim uśmiechem.
– Oczywiście, że powiem, a co. W końcu jestem tu najbardziej pyskata – przytakuje z uśmiechem Maria.
Niezwykła to para. Tytus, lat 92 - jasny umysł, pogoda ducha i wewnętrzny spokój. Maria, lat 84 – energiczna, aktywna i pełna życia. Los zetknął ich w poznańskim DDP.
– Dla mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia... – mówi senior.
– Tytus jest bardzo szarmancki, często daje mi kwiaty – wtrąca Maria. – Na początku byłam zdziwiona, że tyle tu babek, a wybrał sobie taką Marysię. Mija już rok naszej znajomości. 24 lata byłam sama, po tym, jak zmarł mój mąż. Nie spodziewałam się, że na stare lata przyjdzie mi się jeszcze zakochać. Ładnie napisał o nas mój wnuczek, pokażę, tylko gdzie mam torebkę? Tytus pójdziesz? Szybciej się doczłapiesz. Pokażę nasze wspólne zdjęcia, proszę zobaczyć, tu jesteśmy na urodzinach, tu wspólne święta – pani Maria żwawo przesuwa ekran smartfona.
– Nie tylko spędzamy tutaj czas. Byliśmy razem w sanatorium w Ciechocinku i Międzywodziu, a w tym roku wybieramy się do Inowrocławia i do Grzybowa nad morzem. O, jesteś już. Tak napisał o mnie mój wnusio: „Towarzysko się udziela w senioralnym gronie i zdobyła przyjaciela, co ma w oczach płomień. Tak się z babcią polubili, tak nawzajem wpadli w oko, że się Maria spakowała i mieszkają razem odtąd”. Pięknie prawda?
Tytus miał dziewięcioro rodzeństwa. Wszyscy nie żyją. Pracował od 12. roku życia. Uniknął walk na wojennym froncie, ale przyszło mu budować przeciwartyleryjskie okopy pod Poznaniem. Przez ponad 40 lat pracował w energetyce. Maria z zawodu jest krawcową. Najpierw pracowała w szwalni, a później szyła na indywidualne zamówienia. Choć oboje mieszkają w centrum Poznania, nigdy wcześniej się nie spotkali. Dopiero w Dziennym Domu Fundacji Akme.
– Zawsze uważałam, że takie miejsca są dla ludzi samotnych, bez rodziny. Miałam jednak dość siedzenia w czterech ścianach. Dzieci pracują, wnuki w szkole… Co tu robić. Wzięłam koleżankę i przyszłam. Biorę udział we wszystkich zajęciach, bo głowę trzeba szlifować do końca. No i jeszcze Tytus się trafił – mówi z uśmiechem pani Maria, czule go obejmując. – Chodźmy, bo zajęcia komputerowe czekają...
– A wiesz, że dzisiaj na rowerze przejechałem siedem kilometrów – mówi z dumą Tytus.
– Ja zrobiłam pięć – przekomarza się Maria.
Krzysztof i powrót szczęścia
Krzysztof, lat 71. Opanowany, celnie stawiający diagnozy społeczne, jak na socjologa przystało, gaduła. Lubi nawiązywać nowe kontakty.
Podkreśla, że zawsze interesowały go źródła relacji międzyludzkich i zawsze frapowało go, dlaczego człowiek postępuje tak a nie inaczej.
– W życiu imałem się różnych zajęć, niczym „kobieta pracująca”, która żadnej pracy się nie boi. Pracowałem m.in. w przedsiębiorstwie produkcyjnym, gdzie prowadziłem badania nad zagadnieniem, które dziś nazywane jest zarządzaniem zasobami ludzkimi. Byłem też brokerem ubezpieczeniowym. W związku z moim wykształceniem rzucało mnie w różne strony kraju – od Suwałk po Szczecin. Lubiłem to bardzo. Niestety mikroudary, których doświadczyłem unieruchomiły mnie i zacząłem szukać miejsca, gdzie mógłbym efektywnie spędzać czas. Od znajomych dowiedziałem się o tym domu. Kiedy przeczytałem tytuł projektu „Powrót szczęścia”, pomyślałem sobie, że to kolejna propaganda. Na szczęście, pomyliłem się – opowiada. – Korzystać mogę tu z fenomenalnych technik ćwiczenia umysłu, co w moim przypadku jest ważne. Te zajęcia pozwalają mi uporządkować myśli i podejmować odpowiednie decyzje. No i mogę się wygadać.
Pod opieką
Z podopiecznymi - a jest ich w poznańskim domu trzydziestu – pracuje wykwalifikowany zespół, złożony opiekunów medycznych, terapeutów, fizjoterapeuty i psychologa.
– Działamy holistycznie: dla umysłu, ciała i ducha. Zajęcia mają utrzymać uczestników w jak najlepszej kondycji psychofizycznej. Wspieramy trzy grupy: seniorów z demencją, osoby starsze z różnymi schorzeniami i dorosłych z niepełnosprawnościami intelektualnymi – mówi Aneta Jędrejko, terapeutka i kierownik Dziennego Domu Pomocy.
W poznańskim domu stosowane są elementy innowacyjnej metody „Positive Approach to Care”. Jej autorką jest Teepa Snow, jedna z najbardziej cenionych ekspertek od opieki w demencji na świecie. Dzięki niej opiekunowie są w stanie wniknąć w świat chorych na demencję i lepiej ich zrozumieć. To niejako spojrzenie z drugiej strony lustra, pozwalające odkryć, iż z pozoru niezrozumiałe komunikaty, wysyłane przez osoby dotknięte demencją, są w pełni uzasadnione i logiczne.
– Kiedy widzimy zaniepokojenie na twarzy, w mowie ciała uczestnika, opiekun wie, że coś jest nie tak. Niczym detektyw próbuje zdiagnozować problem – czy może jest mu za zimno, za gorąco, czy może chce skorzystać z łazienki. Staramy się zrozumieć i spełnić potrzebę seniora – opowiada Aneta Jędrejko.
Każdy dzień wypełniony jest różnymi zajęciami.
– Mamy np. słodkie środy i wtedy razem przygotowujemy coś dobrego. Wychodzimy do kina, teatru, jesienią byliśmy w zoo. Działamy. Najważniejsze to być aktywnym – mówi Atena Adamidu, psycholożka i terapeutka zajęciowa. – Sama jestem niepełnosprawna i potrafię zrozumieć problemy, z którymi borykają się nasi podopieczni. Tworzymy tu wspólnie prawdziwy dom, z radościami i smutkami. Jak to w życiu, jak to w rodzinie.
Projekt „Powrót szczęścia”, realizowany przy wsparciu WRPO 2014+, rozpoczął się w październiku 2018 r. i potrwa do 30 września 2021 r. W ramach przedsięwzięcia dostosowano budynek do potrzeb uczestników i zakupiono niezbędny sprzęt fizjoterapeutyczny. Oprócz zajęć w placówce, realizowane są też usługi opiekuńcze w miejscu zamieszkania uczestników. Organizowane jest też wsparcie dla opiekunów faktycznych w postaci szkoleń z zakresu pierwszej pomocy przedmedycznej i grup wsparcia. Całkowita wartość przedsięwzięcia to ponad 4,2 mln zł, z czego unijne dofinansowanie wyniosło ok. 4 mln zł.
Łukasz Karkoszka