Czasem niedużo potrzeba, by stracić dom. Andrzejowi wystarczył alkohol, Marek trafił na bruk przez chorobę. I choć obaj zmagali się z wieloma przeciwnościami, nie poddali się. Dziś pomaga im pleszewskie Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta.
W Polsce żyje około 30 tysięcy osób bezdomnych, w Wielkopolsce ok. 2,5 tysiąca. Większość, ponad 80%, stanowią mężczyźni. Utrata pracy, trudne do spłaty kredyty, uzależnienie, choroba, czasem rozstanie, sprawiają, że zostają sami przestając sobie radzić z codziennymi wyzwaniami. Nie wszyscy szukają pomocy, jednak ci, którzy o nią poproszą od lat liczyć mogą m.in. na wsparcie Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, prowadzącego w całej Polsce schroniska dla bezdomnych.
Jedno z nich działa w Pleszewie, gdzie aktualnie przebywa 40 podopiecznych.
– Trafiają do nas przeważnie osoby z okolic – mówi Witold Ulatowski, prezes Koła Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta w Pleszewie. – Zdarzają się jednak również bezdomni z innych zakątków Polski. Są w różnym wieku, najmłodsi dopiero weszli w dorosłość, najstarsi mają około 70 lat. Część ma orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. I choć za każdym z podopiecznych kryje się trudna i dramatyczna historia oraz inne doświadczenie bezdomności, mają wspólny cel: chcą zmienić swoje życie na lepsze.
Raz pod górkę, raz z górki
Andrzej Kuberka. 58 lat. Nie pije od jedenastu lat. Z wykształcenia elektromonter. W schronisku przebywa z przerwami od 2010 roku. Jak przyznaje, w życiu ma raz pod górkę, raz z górki.
– Po 23 latach rozstałem się z żoną, rozwiodłem się i wróciłem do rodzinnego domu. Zacząłem częściej zaglądać do kieliszka. Nie powiem, żebym wcześniej nie sięgał po alkohol, ale bardziej okazjonalnie. Po rozstaniu piłem więcej i więcej. W moim życiu pojawiła się nowa kobieta, która również nie wylewała za kołnierz. I tak powoli staczałem się, nawet tego nie widząc. W końcu dostałem ultimatum od matki: albo przestaję pić, albo nie mam wstępu do rodzinnego domu. No cóż…, wybrałem alkohol, a kiedy było już naprawdę źle, jedyne czego byłem pewny, to to, że nie mogę wylądować pod mostem. I tak trafiłem tutaj – opowiada.
Gdy jedenaście lat temu stanął w progu pleszewskiego schroniska, nie podejrzewał, że czeka go aż tak trudna praca i tak wiele wyzwań. Większość to walka z własnymi słabościami.
– Tu obowiązuje całkowity zakaz spożywania alkoholu. Przyznaję, bywało ciężko. Udało mi się jednak wytrwać w trzeźwości. Gdy nie piję, czuję się dobrze, czuję, że kontroluję swoje życie, że nad wszystkim panuję. Dlatego, by mnie nie kusiło, omijam miejsca, w których mógłbym spotkać dawnych kolegów od kieliszka, a gdy się na kogoś natknę, grzecznie odmawiam – mówi z uśmiechem.
Bierność nie leży w naturze pana Andrzeja, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja zawodowych zmian, nie trzeba go było do nich namawiać. Tak się złożyło, że pleszewskie Towarzystwo realizowało akurat unijny projekt wspierający osoby bezdomne i oferujące różne szkolenia zawodowe.
– Wybrałem kurs dla kucharzy i pomocy kuchennych. Taką nam naturę, że lubię uczyć się nowych rzeczy. Szkolenie pozwoliło mi zdobyć zupełnie nowe kwalifikacje. Tak sobie pomyślałem, że pandemia się przecież skończy i ruszy gastronomia, a wtedy znajdę pracę – opowiada. – Póki co pomagam w kuchni w schronisku. Codziennie gotujemy obiady, dzięki temu nabywam wprawy w praktyce, to jest prawdziwe i najcenniejsze doświadczenie. Taka praca bardzo mi się podoba, dzięki niej odżyłem.
Przyznaje, że chciałby wreszcie stanąć na nogi i pójść na swoje.
– Najważniejsze to zdobyć pracę, a później mieszkanie i nie wrócić do dawnych nawyków – mówi. – Staram się nie rozpamiętywać tego, co było. Na razie jest dobrze. Nie narzekam.
Życie do wygrania
Pleszewskie schronisko to nie tylko noclegownia, ale miejsce, gdzie bezdomni mogą stanąć na nogi, odzyskać pewność siebie i nauczyć się na nowo funkcjonować w każdej sferze życia społeczno-zawodowego.
– Doradca zawodowy pomaga podopiecznym napisać CV i aktywnie poszukiwać pracy. Przygotowuje ich do rozmowy kwalifikacyjnej, uczy efektywnej autoprezentacji. Psycholog z kolei wspiera w budowaniu poczucia własnej wartości, a terapeuta uzależnień pomaga wyjść z nałogu – mówi Ireneusz Stefaniak, kierownik Schroniska dla Bezdomnych w Pleszewie.
Od wielu lat ośrodek z powodzeniem realizuje unijne projekty. Dzięki nim mieszkańcy schroniska mogą zdobyć nowe kwalifikacje, w wielu przydatnych i poszukiwanych profesjach, takich jak: brukarz, kucharz, pomoc kuchenna, spawacz, budowlaniec.
– Efekt? Wielu usamodzielnia się i znajduje stałe zatrudnienie – mówi Witold Ulatowski. – Od lat staramy się angażować mieszkańców schroniska do działania – czy to w naszej kuchni, warsztatach czy w ogrodzie. Nasi podopieczni pracują również na rzecz miasta – pomagają przy organizacji festynów rodzinnych, angażują się w prace porządkowe. Za drobną opłatą pomagają również mieszkańcom w pracach ogrodowych. Co więcej, nasi podopieczni prowadzą własny chór i jeszcze przed pandemią kolędowali wspólnie z mieszkańcami. W ten sposób staramy się zmienić utrwalony społecznie mocno krzywdzący wizerunek bezdomnych. Mimo pandemii staramy się żyć i pracować, tylko że w ostrym rygorze sanitarnym. Każdy przestrzega zasad – opowiada.
To nie czas, by się poddać
Marek* niedawno skończył 41 lat. Z wykształcenia jest elektromechanikiem pojazdów trakcyjnych, a także spawaczem-ślusarzem. W schronisku mieszka z przerwami od 2011 roku.
– Dlaczego straciłem dom? Wcale nie przez picie, ale przez chorobę. Dopóki człowiek jest zdrowy, to jest potrzebny w domu, a gdy zachoruje staje się najsłabszym ogniwem, którego trzeba się pozbyć. Tak było w moim przypadku – mówi stanowczo. – Nie chcę wracać do przeszłości, ciągle jej rozpamiętywać. I to nie jest tak, że bezdomny tylko śpi na ulicy, albo pod mostem. Gdy straciłem dach nad głową, od razu przyszedłem tu i poprosiłem o pomoc. Nie jestem człowiekiem, który miałby się kryć po pustostanach czy żyć na dworcu.
Ośrodek traktuje jako etap przejściowy w swoim życiu. Miejsce, gdzie może się schronić, nim ruszy dalej.
– Przez chorobę od dawna mam problem ze znalezieniem pracy. Na budowę się nie nadaję, ale mogę wykonywać lżejsze prace, dlatego gdy w schronisku realizowany był unijny projekt, zdecydowałem się wziąć w nim udział. Szkoliłem się na konserwatora terenów zielonych. Mamy tu spory ogród i jest co robić. Liczę, że uda mi się znaleźć pracę i będę mógł wrócić do normalnego życia. Pandemia trochę ograniczyła moje plany, ale nie tracę nadziei – opowiada.
Choć znalazł się na życiowym zakręcie, stara się stawiać czoło przeciwnościom losu. Podkreśla, by nie patrzeć na bezdomnych tylko przez pryzmat stereotypów.
– Nie każdy z nas leży na ulicy i wygląda jak przysłowiowy lump. Dbam o siebie, staram się schludnie wyglądać. Nie możemy też robić z siebie nieudaczników. Oczywiście, wielu z nas straciło dach nad głową na własną prośbę, jednak większość stara się podnieść i iść dalej. Ważne, by dać nam szansę – mówi, przyznając jednocześnie z rozczarowaniem, że pracodawcy niechętnie zatrudniają osoby bezdomne:
– Szczególnie w trudnej sytuacji są bezdomni, zmagający się z niepełnosprawnością – mówi. – Mimo przeciwności, walczę. Nie chcę tu spędzić reszty życia – zaznacza stanowczo.
Nowe życie
Schronisko w Pleszewie przez ćwierć wieku działalności pomogło kilkuset mieszkańcom, którzy znaleźli się na życiowym rozdrożu.
– Część z naszych podopiecznych podjęło pracę, wynajęło mieszkania, wróciło do normalnego życia – mówi Witold Ulatowski. – To przynosi wielką satysfakcję, bo pokazuje, że nasza praca ma sens. Z wieloma mamy stały kontakt. Przy schronisku działa Klub Integracji Społecznej, gdzie byli mieszkańcy schroniska mogą przyjść porozmawiać, włączyć się w różnego rodzaju akcje i pokazać innym, że zawsze można zacząć od nowa – podkreśla.
* nazwisko do wiadomości redakcji
Projekt „Aktywna integracja w domu św. Alberta – pokonać bezdomność!” realizowany był w latach 2019-2020. Wsparciem objętych zostało 40 mieszkańców Pleszewa, zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. Całkowita wartość przedsięwzięcia to ponad 389 tys zł, z czego unijne dofinansowanie wyniosło ok. 330 tys. zł.
Zajrzeliśmy do pleszewskiego schroniska i sprawdziliśmy, jak radzą sobie jego mieszkańcy.
Łukasz Karkoszka