Nasz Region WRPO 2014+ E-MAGAZYN Na zdjęciu widzimy odnowiony dawny kompleks fabryczny. Widoczne są budynki z cegły i z szarą elewacją. Znajdują się po obu stronach wybrukowanego placu. Autorem fotografii jest Dominik Wójcik.

Historia Kaflarni w Zdunach mogła się skończyć po pożarze w 2015 roku. Dzięki Funduszom Europejskim, tak się jednak nie stało. Dziś, w zrewitalizowane mury, wróciło życie (fot. Dominik Wójcik)

REPORTAŻ: Nowe życie fabryki z kafla

Historia Kaflarni w Zdunach ma swój początek w 1858 r. Mogłaby się skończyć wraz z pożarem w 2015 r. Tak się jednak nie stało. Nowy rozdział narodził się wraz z rewitalizacją, która dawny zakład produkcyjny przemieniła w centrum edukacyjno-kulturalne.

Zduny – miasteczko pogranicza. Jedna z najstarszych wielkopolskich miejscowości z największym w regionie zespołem małomiasteczkowej architektury. Miejsce przenikania się kultur – niemieckiej, polskiej, żydowskiej, a nawet cygańskiej i greckiej. W pejzażu miasta charakterystycznym punktem są dwa kominy. To Kaflarnia. To tu w połowie XIX wieku Wilhelm i Paulina Reimann zakładają warsztat garncarski, który z czasem rozrośnie się w nowoczesną fabrykę produkującą kafle.

– Małżeństwo po dwudziestu latach przekazało kierowanie manufakturą na ręce syna Friedricha – mówi Jarosław Ciąder, który o kaflarstwie wie wszystko. W zdunowskim zakładzie przepracował ponad 40 lat. Artysta, rzemieślnik, pasjonat, kolekcjoner. Właściciel największego w Polsce zbioru kafli piecowych. Historię zakładu ma w małym palcu. – Interes szedł na tyle dobrze, że Reimannowie zaczęli zatrudniać pracowników, zwiększyli też wzornictwo i kolorystykę kafli. Zakład z czasem przejął syn Friedricha – Gustaw, który w latach czterdziestych XX wieku zelektryfikował fabrykę. Historia niemieckiego rodu w Kaflarni kończy się w styczniu 1945 r., kiedy właściciele zwoławszy pracowników i wypłaciwszy im należne pensje, pożegnali się i wozem konnym uciekli do Niemiec w obawie przed nadchodzącymi ze wschodu Rosjanami – kontynuuje opowieść.

Ręczna produkcja kontra praca na akord

Po wyzwoleniu i upaństwowieniu zakład wrócił do produkcji. Każdy kafel był produkowany ręcznie. Dopiero w latach osiemdziesiątych sprowadzono maszyny do produkcji masowej. Zrezygnowano z kunsztownego wzornictwa. Pracowano na akord. Liczyła się ilość, nie jakość.

Fotografia przedstawia starszego mężczyznę o siwych włosach i w okularach, stojącego za maszyną składającą się z kołowrotu i prasy. Autorem zdjęcia jest Dominik Wójcik. – Byle szybciej, byle więcej – wspomina Jarosław Ciąder. – Nikt nie dostawał tyle kafli, ile zamówił. Produkowaliśmy wtedy jedynie żółte lub brązowe kafle. Nie mogłem na nie patrzeć. Gdy zostałem tu przydzielony do pracy w 1976 r. trafiłem jeszcze na starych doświadczonych „kaflarzy”. Część z nich pracowała u niemieckich właścicieli. To oni pokazali mi ręczną, tradycyjną sztukę formowania kafli z szamotowej gliny. Pamiętam do dziś mój pierwszy dzień: półmrok, żółte zakopcone lampy w siatkach. Pomyślałem: jak w skansenie. Szybko doceniłem ich mistrzostwo, precyzję wykonania. Do ręcznej produkcji wróciliśmy w latach dziewięćdziesiątych i kontynuowaliśmy aż do zamknięcia zakładu w 2015 r. Kończyliśmy z 58 wzorami w 25 kolorach. Nasze kafle dotarły nawet do Japonii – mówi z dumą. Po chwili dodaje: – Ktoś pomyśli, ot zwyczajne kafle, nie ma się nad czym rozczulać. Wychodzę jednak z założenia, że piec kaflowy był dla wielu sercem domu. Pełnił nie tylko funkcje grzewcze, ale też zdobił pokój czy kuchnię. Meble możemy wymieniać co roku, piec najczęściej stał przez kilkadziesiąt lat. Ważne, by był piękny.

Artystyczny ferment

W latach dziewięćdziesiątych, gdy produkcja szła jeszcze pełną parą, na terenie Kaflarni pasjonaci organizowali warsztaty ceramiczne. Brali w nich udział uczniowie szkół plastycznych, z czasem dołączyli studenci, artyści plastycy i nauczyciele akademiccy.

Na zdjęciu widoczny jest mężczyzna o krótkich włosach, w okularach i marynarce, siedzący na jednym z ustawionych w kilku rzędach niebieskich foteli. To widownia w kinie społecznościowym. Autorem fotografii jest Dominik Wójcik.

– Później przyszedł czas na organizację Festiwalu Pogranicze Kultur i tak powoli, przy zmieniających się, ale życzliwych nam, właścicielach manufaktury, działaliśmy, propagując sztukę ceramiki. W tych pierwszych działaniach artystycznych szliśmy trochę na żywioł – na placu leżała tona węgla, a obok działali artyści. To był ciekawy czas – wspomina z uśmiechem Tomasz Chudy, burmistrz Gminy Zduny, a kiedyś dyrektor domu kultury, inicjator i organizator ceramicznych spotkań. – Tragicznym wydarzeniem był pożar, który wybuchł w 2015 r. Kaflarnia ocalała, ale stropy były całkowicie zalane. Obiekt zaczął popadać w ruinę, a gminy nie było stać, by go odkupić. Dopiero gdy pojawiła się możliwość pozyskania Funduszy Europejskich na rewitalizację terenów poprzemysłowych w 2017 r., postanowiliśmy działać. Chcieliśmy ocalić, tak ważne przecież dla mieszkańców miejsce – podkreśla.

Po uzyskaniu dofinansowania, w 2019 r. ruszyły prace projektowe, a następnie budowlane. Trwały trzy lata. W tym czasie obiekt przeszedł gruntowną metamorfozę.

– Nie obyło się bez trudności - po drodze była pandemia i kryzys na rynku budowlanym związany z gwałtownym wzrostem cen surowców. Poradziliśmy sobie jednak, choć oddajemy obiekt też w dość nieciekawych czasach. Będziemy Kaflarnię rozkręcać powoli, ale już dziś mogę śmiało powiedzieć, że jest to perła Wielkopolski – mówi Tomasz Chudy.

Centrum kultury i rzemiosła

Uroczyste otwarcie kompleksu odbyło się w październiku. Czuć tu jeszcze powiew nowości. Dawną wiatę przekształcono w scenę plenerową, a w miejscu, w którym kiedyś składowano surowce potrzebne do produkcji, utworzono małe kino społecznościowe dla 30 osób. Jest też nowoczesna sala audytoryjna, a także bursa z częścią mieszkalną dla artystów. Sercem obiektu jest manufaktura, w której znów stoją dawne maszyny. Po jej zakamarkach oprowadza pan Jarosław, który wyjaśnia proces produkcji.

Fotografia przedstawia kobietę o ciemnych włosach, w białym swetrze, siedzącą na podwyższeniu, na którym stoi kilka niewielkich rzeźb. Autorem zdjęcia jest Dominik Wójcik. – Doświadczony pracownik był w stanie ręcznie uformować kafel przy użyciu formy w ciągu 10 minut, gdy produkcję zautomatyzowano – proces ten trwał zaledwie 30 sekund. Były też zamówienia na korony, czyli górną ozdobną część pieca czy kolumienki. Wówczas do formowania było 40 kilogramów gliny. To była ciężka praca. W pomieszczeniach, gdzie działały piece do wypalania temperatura sięgała 50 stopni! – opowiada pan Jarosław.

Na piętrze - w części wystawienniczo-muzealnej oglądać można stare piece żeliwne, a także przykładowe kafle, które tu produkowano. Prezentowane są również prace, które powstały w trakcie plenerów ceramicznych.

– Jesteśmy jeszcze w trakcie przygotowywania pełnej ekspozycji. Znajdą się tutaj dawne urządzenia. Chcielibyśmy też dla celów edukacyjnych pokazywać wypał w starych piecach. Wystawę wzbogacą również elementy audiowizualne – zapowiada Elżbieta Kurkiewicz, kierownik Zdunowskiego Ośrodka Kultury. – Kaflarnia będzie tętnić życiem przez cały rok. W planach jest organizacja Festiwalu Pogranicze Kultury, wieczorów muzycznych, plenerów ceramicznych. W manufakturze swoje miejsce znajdą też organizacje pozarządowe, a także Cech Zdunów.

– Cieszę się, że samorząd podjął się wysiłku uratowania tego miejsca i nie przemienił go w market – dodaje z nieskrywaną radością pan Jarosław. – Duch ceramiki nadal tu krąży i jestem przekonany, że historia tego miejsca będzie dla wielu pasjonującą opowieścią o tym, jak w Zdunach rozpalono pasję do tworzenia z gliny – podkreśla i zaprasza do swojego prywatnego muzeum - „Domu kafla”.

– Mieszkam 200 metrów od Kaflarni. Zakład miałem zawsze na oku, szczególnie denerwowali się palacze, bo z okna widziałem czy palą się piece czy nie – śmieje się.

W niewielkim domku pan Jarosław zgromadził pokaźną kolekcję ponad tysiąca kafli z całej Europy. Są dosłownie wszędzie – na ścianach, stropach, szafkach, w każdym zakamarku. Całe i we fragmentach. Jednobarwne i kolorowe.

– Mam kafle z Miśni, Velten, z Lidy, Inowrocławia i wielu innych miejsc. Kolekcja cały czas rośnie. Cenny jest na przykład kafel z herbem Wielkiego Księstwa Poznańskiego czy kwadratela z sygnaturą Lubomirskich. Dumny jestem też z kafli huculskich, które zaczęliśmy produkować w naszej Kaflarni, po tym, gdy w trakcie prac archeologicznych przy tutejszym kościele ewangelickim wykopano ich fragmenty. Pojechałem wtedy na Ukrainę do Muzeum Kaflarstwa we Lwowie, zapoznałem się z techniką i po powrocie zaczęliśmy je wyrabiać – opowiada. – Mam nadzieję, że dzięki rewitalizacji Kaflarni, będziemy mogli krzewić wśród młodych zanikające rzemiosło zduństwa i kaflarstwa. To nasze dziedzictwo, nasz lokalny skarb.

***

Projekt „Rewitalizacja terenów poprzemysłowych i zdegradowanych w Zdunach” zrealizowany został w ramach Poddziałania 9.2.1 Rewitalizacja miast i ich dzielnic, terenów wiejskich, poprzemysłowych i powojskowych Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2014-2020. Całkowita wartość przedsięwzięcia to ponad 7,4 mln zł, z czego unijne dofinansowanie wyniosło ponad 5,5 mln zł.

Zduńską Kaflarnię odwiedziliśmy z kamerą. Zobacz, jak prezentuje się "Perła Wielkopolski" w magazynie „Zmieniamy Wielkopolskę” (odc. 97)

Łukasz Karkoszka

ZOBACZ TAKŻE